Kiedy ma się takie szczęście jak ja i trafia na tak fajnego kota jak Tristan – to szalej dusza piekła nie ma- uważa się, że wszystkie koty będą takie grzeczne, spokojne i bezproblemowe. Tym bardziej, że nie jest się doświadczonym kociarzem i wyrabia w sobie takie poczucie po roku życia z swoim pierwszym kotem. Dokładnie taki sposób myślenia skłonił mnie do adopcji kolejnego kota. Decyzja o adopcji była spontaniczna, ale przemyślana- zastanawiacie się jak to możliwe skoro te dwa wyrażenia mogłoby się zdawać wykluczają się nawzajem…już Wam mówię.

Zaraz po przeprowadzce do Pruszkowa zastanawiałam się nad drugim kotem. Skoro ten pierwszy jest taki kochany i fantastyczny to ten drugi nie może być inny. Tristan jest taki spokojny, na pewno zaakceptuje nowego członka rodziny. Generalnie miałam różowe okulary na nosie i optymizm w głowie. Rozważałam kupno kota z hodowli lub adopcje. W końcu stanęło na adopcji- skoro chce mieć drugiego kota, to może przy okazji pomogę jakiejś bezbronnej istocie i dam jej dom. Byłam dopisana do kilku grup adopcyjnych na facebooku, nie kierowałam się wyglądem kota, jego wiekiem, a raczej sytuacją w jakiej się znalazł, jedynie zależało mi aby to był kocur. Jakoś tak się złożyło, że przeczytałam ogłoszenie na facebooku o potrzebujących kotach ze stada wolno-żyjącego w okolicach trójmiasta i zdecydowałam się na przystąpienie do procedury adopcyjnej. Pomyślnie przeszłam wizytę adopcyjna, miałam już wyznaczony dzień w którym miałam przyjechać po kota, ale ponieważ odległość to ponad 300km, na dzień przed wyjazdem zadzwoniłam do Pani z fundacji adopcyjnej z potwierdzeniem odbioru kota i wyobraźcie sobie moje zdziwienie kiedy usłyszałam, iż Pani ma teraz ważną sprawę i oddzwoni do mnie. To oddzwonienie nie nastąpiło do dnia dzisiejszego. Mimo iż ja kontaktowałam się później jeszcze kilka razy- słyszałam cały czas to samo- zadzwonię do Pani. Nie wiem co się stało z tamtym kotem i pozostałymi- może zostały wyadoptowane komuś innemu, a do mnie nikt nie miał odwagi zadzwonić i mnie poinformować. Postanowiłam, że teraz nie będę już szukać kotów do adopcji, a przygarnę jakąś bidę z ulicy.

Od momentu nieudanej adopcji minęło około pół roku i straciłam już nadzieję, że będę miała drugiego kota. Zupełnym przypadkiem koleżanka z pracy zapytała mnie czy nadal chcę kota i jeśli tak- to jest możliwość pomocy 3 maluszkom w pilnej potrzebie. To były 3 małe puchate kulki- dwaj chłopcy i jedna dziewczyna. Kocury były rude, a dama była 100% węgielkiem. Nie wybierałam-chcę konkretnie tego- powiedziałam – tak chcę kota, tak pomogę, tylko żeby był kocur, a który z tej dwójki- jest mi to obojętne.
Tak poznałam fantastyczną osobę, która nie tylko wyadoptowała mi Toffika, ale też pomagała nam dzielnie w trudnych chwilach i wspierała nie tylko swoimi radami, ale i dobrym słowem. I w tym miejscu chciałabym jej ogromnie podziękować- Aniu gdyby nie Ty, te wszystkie cudowne chwile spędzone z Toffikiem nigdy by się nie wydarzyły- dziękujemy.
Wybaczcie jakość niektórych zdjęć, wtedy nie potrafiłam ich robić lepiej i nigdy nie uważałam, że będą one zamieszczane na blogu














Toffik, mały rudy, dzielny kotek. Kiedy go odebrałam spędził ze mną w aucie 3 godziny zanim dojechaliśmy do domu. Ani razu nie miauczał, nie płakał, nie drapał transportówki- był taki cichutki i grzeczny, że zastanawiałam się czy w ogóle tam jest.
Pierwsze chwile nie były łatwe, Toffik -pierwotnie miał mieć na imię Cynamon-nie został zbyt ciepło przyjęty przez Tristana. Wręcz sytuacja z dnia na dzień stawała się coraz bardziej napięta. Zobaczyłam, że Tristan korzysta z każdej okazji aby małego ugryźć albo pogonić. Gdy byliśmy w domu to oczywiście pilnowaliśmy, by do takich sytuacji nie dochodziło, ale kiedy wychodziliśmy do pracy- koty były zamykane w innych pokojach. Przez stres, brak akceptacji Toffik dostał rozstroju brzucha i biegunkę. Zaczął też sikać na meble, dywaniki, krzesła, materac w sypialni- generalnie na wszystko. Apogeum była sytuacja kiedy wszystkie swoje potrzeby zaczął załatwiać poza kuwetą. Podczas tych trudnych dla nas wszystkich chwil, zawsze była z nami Ania. Spędzała godziny na rozmowach ze mną i podpowiedziach co mogłabym jeszcze zrobić. Kilka razy dzwoniłam do Anii, aby jej powiedzieć- że jestem wyczerpana, że sytuacja mnie przerosła, że nie ma poprawy, nic nie idzie w dobrym kierunku, nie wiem co mam dalej robić i chyba dla dobra Toffika, Tristana i Gapcia oraz nas ludzi lepiej będzie poszukać Toffikowi nowego domu- może bez innego kota. Ale…ale…jak już Ania dzwoniła, że jest ktoś że weźmie Tofisia to stawała mi gula w gardle, łamało się serce i mówiłam – słuchaj bo może ja jeszcze spróbuję. Może jeszcze nie wyczerpałam wszystkiego. Dajmy sobie wszyscy jeszcze tydzień i zobaczymy jak się poukłada. I tak minął rok, a Toffik jest z nami i już będzie – bo nie oddam go za nic na świecie, a decyzja o tym aby o niego walczyć była najlepszą jaką mogliśmy wspólnie z partnerem podjąć. Bo jakimi bylibyśmy ludźmi, którzy to po pierwszych niepowodzeniach oddają zwierzę, choć zobowiązali się nim opiekować, dać mu dom i brać za niego odpowiedzialność? Wiecie jakimi? ŻADNYMI- bo ludzie tak nie postępują, tak postępują tylko imitacje z ludzi i bezduszne potwory.












W następnym poście opowiem Wam o pomocy behawiorysty, błędach jakie popełnialiśmy i jak je naprawiliśmy żeby wszystkim nam żyło się teraz w harmonii.
W momencie gdy piszę ten post – Toffik towarzyszy mi najbliżej jak może i nawet spanie na podłodze jest miłe.



KRŁ.
Urocza bestia. My wzięliśmy nasza jak miała trzy lata. Wiele przeszła. Sporo zyskuje tym, że nie rozpiescilismy jej od kociaka, więc jest state zna I bardzo mądra. Koty, które miałam od małego rosły na złodziei i przytulasow.
PolubieniePolubienie